Z Izabelą i Bartkiem po Green Velo
8 czerwca 2020Izabela i Bartek Januszek to para zakręconych rowerzystów. Na dwóch kółkach zwiedzili już kawał świata. Tym razem postanowili wybrać się w Polskę Wschodnią. Jesteście ciekawi ich wrażeń? Zaglądajcie na stronę, czytajcie i oglądajcie…
Dzień pierwszy Końskie – Kielce
Rozpoczynamy wędrówkę z miasta Końskie, bo tam swój początek (a może koniec) ma Green Velo. W Ogrodzie Jordanowskim, znajdującym się przy zespole pałacowo-parkowym z XVIII w. Skapane w słońcu alejki, wiekowe drzewa i spacerujący ludzie tworzą w tym miejscu niezapomniany klimat. Troszkę zbaczamy z głównego szlaku, żeby odwiedzić Niebo i Piekło i spokojne senne wioski, jakich wiele w świętokrzyskiem. Droga wiedzie nas polami i łąkami w kierunku Kielc. Docieramy do Sielpi Wielkiej i zalewu, a tam już sezon w pełni. Chwila odpoczynku i ostatni odcinek, ale po drodze jeszcze jedna atrakcja: Oblęgorek i dworek Henryka Sienkiewicza. Tuż przed Kielcami spotykamy zapalonego rowerzystę Jana i razem docieramy do Kielc. Zakwaterowanie i w miasto… polecamy każdemu zwiedzanie go po zmroku, oświetlone budynki, czasami puste uliczki i cichy cmentarz. A na rynku...jakby wszytko wróciło do normy. Ogródki pełne ludzi i muzyka....
Dzień drugi Kielce – Raków
Motto na dziś i na dalszą trasę przeczytałam w Muzeum Zabawek: "Uśmiech to magia, powstaje z niczego, a potem potrafi zadziałać cuda".
Zwiedzamy Kielce... zaczynamy od starego cmentarza, nekropolia zrobiła na nas takie samo wrażenie jak cmentarz łyczakowski we Lwowie, a cmentarz partyzantów materializuje stwierdzenie "Nigdy Więcej".
Docieramy na rynek, jak inaczej wygląda w słońcu:). Powoli udajemy się w kierunku naszego szlaku, ale dźwięki muzyki kierują nas do kościoła ewangelickiego. Perkusja, gitara elektryczna – to trzeba usłyszeć. Tuż obok muzeum zabawek w starych halach targowych. Czas na trasę! Nikt nam nie powiedział, że okolice Kielc są takie górzyste. I znowu: pola, łąki. Trasa prowadzi Doliną Warkocza. Nad nami zaczynają gromadzić się chmury, burza nadchodzi, a my byle do Rakowa. Udało się... dotarliśmy na rynek przed pierwszymi kroplami deszczu, ale na zdjęcia fontanny z rakami trzeba zaczekać. Nocleg u Pani Teresy w Agroturystyce przy Źródełku, miejsce dla rowerzystów i miłośników psów, Hugo i Magik witają w progu.
Dzień trzeci Raków – Sandomierz
Z samego rana (godz.10:00 :) ), zaopatrzeni w szarlotkę i czereśnie kupione u Pani Marii, opuszczamy Raków. Droga wiedzie polami i łąkami, a w każdej mijanej wsi zachwycają nas piękne stare drewniane domy z charakterystycznymi gankami. Docieramy do Iwanisk, burza wisi w powietrzu, ciśnienie spada - potrzebna kawa. Na ratunek przychodzi Pani Agnieszka prowadząca lodziarnię w Iwaniskach (konieczne się tam wybierzcie), a przed wizytą w miasteczku wstąpcie na cmentarz żołnierzy armii austro-wegierskiej.
Trochę obudzeni zmierzamy na spotkanie Zamku Krzyżtopór w Ujeździe...jeszcze jedna górka i... wyłania się on w pełnej okazałości. Podobno na zamku mieszkała wredna jędza, a ja tam wolę wierzyć, że nieszczęśliwa księżniczka :). Tuż za Ujazdem prywatna inicjatywa Tomasza Giecewicza - osada neolityczna. Mnie ujmuje nazwa „kultura pucharów lejkowatych". Następny przystanek: Klimontów. Nad miastem dominuje Kolegiata Św. Józefa, a na wzgórzu skromniejszy Kościół Św. Jacka z zabudowaniami klasztornymi. Proboszcz Henryk (rowerzysta) prosi, żeby przekazać wędrującym GV, aby odwiedzali oba kościoły :). A w powietrzu znowu wisi burza... dobrze, ze do Sandomierza już tylko z górki, a droga wiedzie pomiędzy malowniczymi sadami. Sandomierz wita nas skapany w deszczu. Ale chwila odpoczynku i jak zwykle zwiedzanie po zmroku. 21:30... miasto śpi...
Dzień czwarty Sandomierz - Biłgoraj
Czasami na szlakach długodystansowych zdarzają się odcinki, o których rowerzyści mówią i piszą „nuda".
Dla nas każda mijana miejscowość przynosi niespodziankę. Jeszcze parę zdjęć w Sandomierzu, dobra kawa i ruszamy w drogę do Biłgoraja.
Przeprawiamy się przez Wisłę, która tutaj płynie już szerokim korytem, a później jej prawobrzeżny dopływ - San. Docieramy do miejscowości Zaleszany, zwiedzamy piękny Kościół z 1903 roku, pomnik na cześć Tadeusza Kościuszki, a w bocznej uliczce widzimy starą drewnianą chatkę. Oczywiście trzeba zrobić jej zdjęcie. Za płotem stoi właścicielka, Pani Stanisława. Zajmuje nas rozmową o historii miejsca i swojej historii, a co jest dla niej najważniejsze to… życzliwość. Jedziemy trochę ruchliwą, ale bezpiecznie wytyczoną trasą. Docieramy do Zarzecza i tu kolejna niespodzianka, drewniany Kościół z 1772 roku. Dalej trasa wiedzie polami. Widok, który najdłużej pozostanie w naszej pamięci: starszy mężczyzna stoi w szczerym polu i słucha, jak rośnie zboże.
Mijamy wiele miejsc upamiętniających Powstanie Styczniowe, I i II Wojnę Światową, w Jarocinie czytamy przejmującą historię ks. Marcina spalonego w swojej plebanii przez hitlerowców.
Kolejna niespodzianka czeka na nas w Hucie Krzeszowskiej. To kolejny urokliwy drewniany Kościół, Podwyższenia Krzyża z 1766 roku, a na miejscowym cmentarzu kolejna pamiątką po Powstaniu Styczniowym, tablica z przeslaniem "Umarłych wieczność dotąd trwa / Dokąd pamięcią im się płaci".
Ostatnia długa prosta, żurawinowym szlakiem i w końcu Biłgoraj... Dzisiaj pobiliśmy nasz rekord jazdy na rowerze 120km, już nigdy tego nie zrobimy :))))
Dzień piąty Biłgoraj - Zamość
Koniecznie zajrzyjcie do Biłgoraja. To miasto pełne pozytywnej energii. Ma do zaoferowania wiele, a ludzie jakby mniej się tu spieszą. Miasteczko z pewnością wypięknieje po remoncie rynku.
Musieliśmy mu poświęcić trochę czasu. Udajemy sie na zniszczony podczas wojny żydowski kirkut na obrzeżach miasta. Żydzi pieknie opisują śmierć: "Topolę siedmioramienną zdmuchnął wiatr, gasną strącone iskry liści".
Wracamy do centrum, ulice pełne ludzi, ale wzrok przyciągają maturzyści, a przede wszystkim chłopcy w garniturach ale z kolorowymi muszkami i skarpetkami :).
Odwiedzamy informację turystyczną. Tam niespodzianka: ogromny pocisk, niewybuch z II wojny światowej udekorowany kwiatami z przesłaniem "Pokój na Świecie". Udajemy sie na jeszcze jeden cmentarz biłgorajski, założony w XVIIIw. i będący cennym zabytkiem sztuki sepulkralnej z ossuarium.
Z "zaplanowanym opóźnieniem" i po zjedzeniu spersonalizowanych truskawek (bo z historią o wnukach pani Marii) ruszamy w trasę. Juz w Biłgoraju zaczyna sie Roztoczanski Park Krajobrazowy. Roztocze to osobna bajka, a krajobrazy zachęcają do dłuższego pobytu. Również na lubelszczyźnie znajdziemy wiele miejsc pamietajacych tragedię wojny, my mijamy jedno z nich, wieś Sochy.
Lasy, lasy... docieramy do Zwierzyńca, zaglądamy do Browaru i jemy burgery o wdzięcznych nazwach "Krowa na miedzy" i "Włoski byczek". Ruszamy na Zamość. A Zamość nocą nie śpi...
Dzień szósty Zamość - Krasnystaw
Zamość nie leży na GV, ale warto zjechać ze szlaku i zobaczyć to miasto-twierdzę, zobaczyć cudowny rynek i posłuchać hejnału, o którym przewodnicy opowiadają legendy (nam najbardziej przypadła do gustu ta o zignorowaniu Krakowa). Zamość w tym roku obchodzi do tego 440 lecie.
Dziś "Boże Ciało" i tradycyjne procesje, te na lubelszczyźnie śmiało mogą konkurować, z włoskimi procesjami Wielkopostnymi, ludzie w regionalnych strojach, dzieci sypiące kwiaty i zapach peonii. Trasa prowadzi nas w kierunku Szczebrzeszyna, stolicy polskiej mowy, z olbrzymim chrząszczem na rynku. W każdej mijanej miejscowości mieszka bocian (chyba wszystkie Boćki przeprowadziły się na lubelszczyznę). W sumie się im nie dziwimy, dookoła łąki, a między nimi meandruje Wieprz. Znowu goni nas burza, ciemne chmury kotłują się na niebie. W ostatniej chwili udaje nam się schronić w ogródku restauracji przed Krasnymstawem, razem z nami inni rowerzyści, Monika i Michał. Przesympatyczni młodzi ludzie z zapałem opowiedzieli nam o ciekawych miejscach w okolicy (jutro czeka zwiedzanie tych w pobliżu) i na lubelszczyznie. Dzięki nim tutaj wrócimy, może na festiwal piwa zwany "Chmielaki", już w dniach 21-23 sierpnia.
Dzień siódmy Krasnystaw - Chełm
W Krasnymstawie zatrzymujemy się na noc w hotelu i to był strzał w dziesiątkę! Jedzenie mają niesamowite, a pierogi… Mniam, domowe, "takie normalne, od szklanki". Sam Hotel powstał w kamienicy wybudowanej w 1849 roku, przez Konstantego, pradziadka obecnego właściciela. To już czwarte pokolenie ☺. Małe miejscowości mają swój niepowtarzalny urok, a Krasnystaw i jego okolice naprawdę mają wiele do zaoferowania. Na rynku "Klęczące drzewo". To stary jesion uratowany przed wycinką i uhonorowany tytułem "Drzewo roku 2018", a w europejskim konkursie zdobył szóste miejsce jako symbol ogromnej determinacji. W jego cieniu spotykamy Marię i Danutę z Bydgoszczy, również podróżują Green Velo.
Niestety "Chmielaki", czyli święto chmielu, w tym roku się nie odbędą, za to w przyszłym będzie feta jubileuszowa! 50-lecie, to trzeba zobaczyć!
I znowu ruszamy w drogę, która prowadzi nas lasami i polami. Właśnie dla takich widoków warto podróżować GV.
W miejscowości Baraki dziwne ogłoszenie: psiaki w tej miejscowość są nieszczęśliwe przez rowerzystów ☹. Z naszego powodu, kazali je zamykać.
Dziś też postanowiliśmy trochę odbić z trasy i odwiedzić miejsce urodzenia Mikołaja Reja. Warto, pięknie utrzymany park pałacowy, a sam pałac Zalewskich również robi wrażenie. Nasz wzrok przyciągają zabudowania starej cukrowni i gorzelni.
Wieczorem docieramy do Chełma, na tle wieczornego nieba dominujące nad miastem Sanktuarium Matki Boskiej Chełmskiej. A my, jak zwykle, na Rynek. Oświetlone uliczki i budynki, spacerujący ludzie i zatłoczone knajpki. Koniecznie wstąpcie do Imbryka, ciasto "Balladyna", a do tego kawa "Wspomnienie Chełma" – powala!
Dzień ósmy Chełm - Jezioro Białe
Chełm z Białym Niedźwiedziem w herbie swoja historię zawdzięcza pokładom kredy. Podziemia wydrążone pod miastem stanowią unikatowy na skale światową obiekt do zwiedzenia. Tego już przewodnicy nie mówią, ale są one dowodem "podbierania" przez mieszkańców własności królewskiej. Na rynku ciekawy pomnik przyrody, rozłożyste drzewo. To Ajlant gruczołowaty, jednak jego angielska nazwa bardziej przypada nam do gustu: "Tree of Heaven". Na Rynku zajadamy się znowu pysznym ciastem, tym razem w towarzystwie grupy rowerzystów z Olsztyna, też jechali GV. Czas ruszać na trasę, ale jak tu nie wejść do kina Zorza, sam budynek przyciąga wzrok a w środku…
W Chełmie spotyka nas jeszcze jedna niespodzianka, punkt napraw rowerów w starej 200-letniej chatce. Chyba jedyne takie miejsce w Polsce, niestety dowiadujemy się, że dom ma zostać rozebrany. Czy właściciele przestali kochać to miejsce??
Troszeczkę korygujemy trasę i jedziemy lasem...pachnie grzybami...niestety musimy uciekać przed atakującymi gzami.
Niedaleko Woli Uhruskiej pierwszy raz widzimy rzekę Bug, pięknie meandruje wśród pól.
Wjeżdżamy do Sobiborskiego Parku Krajobrazowego i docieramy nad Jezioro Białe a tam... impreza... czy to królestwo disco...
Nasza pierwsza przygoda z GV kończy się tutaj...na pożegnanie piękny zachód słońca...
Wrócimy....